Świetny początek długiej historii - recenzja Green Lantern - Tajna Geneza, WKKDC tom 23


W Wielkiej Kolekcji Komiksów DC nareszcie tom, który nie dotyczy wielkiej trójki! I do tego jest całkiem dobry.


    Jakoś tak wyszło, że polski czytelnik nie bardzo miał okazję zapoznać się z korpusem Zielonych Latarni - pomijając zeszyty TM-SEMIC i bodajże jedną powieść graficzną, to dość mało, biorąc pod uwagę masę komiksów wydawanych obecnie w Polsce oraz to, że to już dwudziesty trzeci tom Wielkiej Kolekcji Komiksów DC. Zawartośc tego wydania stanowią zeszyty Green Lantern #29-35, a jako klasyczny zeszyt umieszczono tu Showcase #22.
    Zeszyty te opowiadają praktycznie całą historię życia przyszłego członka Korpusu Zielonych Latarni, Hala Jordana. Okres jego dzieciństwa przedstawia (w dosyć telenowelowaty sposób, ale jednak) początek komiksu, w jaki sposób stał się dokładnie taki, jaki jest oraz jak stał się członkiem wcześniej wymienionej organizacji. Nie zaspojluję zbyt wam przyszłej (mam nadzieję) lektury, mówiąc, iż Hal Jordan został wybrany na następcę, umierającego w rozbitym statku kosmicznym, Abin-Sura. Następnie możemy zobaczyć pierwsze kontakty nowego rekruta z zielonym pierścieniem, a także jego szkolenie na planecie Oa oraz początki dalszej intrygi, którą poznajemy dopiero w zarodku. W komiksie podobał mi się występ Sinestro jako najlepszego członka Zielonych Latarni - był bardzo wiarygodny i właśnie dzięki relacji Hala i Sinestro poczułem ogromną potrzebę poznania całości tej historii.


     Muszę być z wami szczery. Początkowo podchodziłem do tego tomu jak pies do jeża. W mojej głowie kotłowało się "O, będzie jakiś generyczny i nudny oridżin, ze śmiesznymi kreaturami w lateksie i świecącymi pierścieniami".  I policzmy. Śmieszne kreatury w lateksie z pierścieniami - są. Generyczny i nudny origin  - zdecydowanie nie. Pomimo początkowego wolnego tempa historii dzieciństwa głównego bohatera, po scenie zdobycia pierścienia,  akcja zdecydowanie ruszyła z kopyta i trzymała moją uwagę do samego końca. 
      Niestety łyżka dziegciu w beczce miodu musiała się znaleźć i było kilka rzeczy które mi się nie podobało. Hal jest strasznym bucem, i na zaczepki pilota-Polaka w kierunku mechanika-Azjaty reaguje tekstami podkreślającymi jego narodowość co jest troszeczkę słabe, ale chyba to miało pokazać jaki z niego twardziel. Nie przypadło mi do również gustu rozpoczęcie historii, które w zamyśle miało być kreowane na poważne, ale wyczuwałem tu powagę godną najlepszych telenowel. Szkoda też, że komiks przedstawia jedynie sam początek intrygi i kończy się dość mocnym cliffhangerem  - jednak przez to czuję ogromną ochotę na więcej!


    Z redaktorskiego obowiązku wspomnę również o oprawie graficznej komiksu. Przez pierwsze trzydzieści stron nie byłem w stanie patrzeć na twarze bohaterów (ziemian) tej historii - były po prostu okropne i momentami trudno było odczytać emocje na ich twarzach. Na całe szczęście, po jakimś czasie przestałem zwracać na ten szczegół uwagę i dałem się porwać wirowi akcji w postaci przepięknych, czasami dwustronicowych, kadrów. Kolory "pasują" do całej historii i zdecydowanie nie odstają od reszty.
    Na koniec mogę z czystym sumieniem polecić wam przeczytanie tego tomu. Nie jest absolutnie mistrzowski, ale zdecydowanie warty przeczytania. Ja w każdym razie mam ochotę najwięcej i coś czuję, że jeśli Eaglemoss nie wyda Blackest Night, będę musiał przeczytać tę historię po angielsku. A jeśli już przeczytaliście, dajcie znać co wy sądzicie o tym tomie.

Prześlij komentarz

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.