Szczurzyce nieźle dają po mordzie - recenzja Rat Queens: Magią i maskarą


Jeśli brakuje wam dobrze napisanych bohaterek, to sięgnijcie po Rat Queens - gwarantuję, że wasze pragnienia zostaną zaspokojone, a i przeczytacie ciekawą fabułę i rzucicie okiem na piękną warstwę graficzną.
       
      Ekipa z Non Stop Comics może poklepać się po pleckach, bo wykonuje świetną robotę w wybieraniu, tłumaczeniu i wydawaniu komiksów. Zapewne myślicie, że piszę tak, ponieważ dostaliśmy od nich komiksy, ale teksty na naszym blogu pokazują, że niezależnie od tego, skąd pochodzi egzemplarz, który recenzujemy, nasze recenzje są do bólu szczere. Skoro potrafię bez mrugnięcia okiem wytykać autorom błędy, które popełnili w, stworzonych przez siebie, tekstach kultury, to z równie wielkim zapałem mam zamiar opiewać twórców dzieł dobrych i ciekawych. Do tej grupy bez wątpienia należy komiks Rat Queens: Magią i maskarą.
      Komiks nie tylko superbohaterami stoi - to zdanie jest okropnym truizmem, a jednak wciąż medium komiksowe kojarzone jest z trykociarzami. Tak samo często można usłyszeć, że te "opowieści obrazkowe" są dla dzieci i nierzadko ktoś uznaje, że kobiety w tekstach kultury, to tylko wielki cyc, makijaż i dramaty z chłopakami. Często sami autorzy nie ułatwiają postrzegania kobiecych bohaterów, bo nie potrafią pisać o nich w sposób interesujący i - co tu dużo ukrywać - odpowiedni. Na szczęście ten problem nie dotyczy Kurtisa J. Wiebie, scenarzysty Rat Queens. Jego bohaterki to kalejdoskop charakterów, wyglądów i upodobań.
      Autor przyznał, że podczas tworzenia bohaterek, inspirował się grami RPG. I tak, w skład tytułowych Królowych Szczurów wchodzą: zajmująca się magią i mająca problemy z pohamowaniem emocji Hannah, odzianą w zbroję krasnoludzicę Violet, utalentowaną złodziejkę Betty oraz kaznodziejkę-ateistkę Dee. Ich cechy charakteru, sposoby radzenia sobie z problemami, podejście do relacji międzyludzkich różnią się od siebie tak bardzo, jak to tylko możliwe. Nie stanowi to jednak problemu, kiedy przychodzi czas na zrobienie burdy w barze, uraczenie się litrami alkoholu, albo wykonanie śmiertelnie groźnego zadania.


Butne, charyzmatyczne, piękne - takie są Rat Queens!

      W takim właśnie momencie poznajemy Królowe: właśnie narobiły problemów w palisadzie - znów wdały się w bijatykę. Kapitan straży, Sawyer przydziela im (oraz podobnym grupom) zadania, które okazują się być pułapką - ktoś chce pozbyć się wszystkich poszukiwaczy przygód i wysyła na nich zabójców. Nasze bohaterki uchodzą z życiem i postanawiają dorwać tego, kto czyha na ich życia. Sprawę rozwiązują trochę przypadkiem, ale po drodze zdążają wplątać się w kłopoty.
      Sceny akcji nie są żadnym pitu-pitu. Napakowane są krwią i brutalnością, a trup ściele się gęsto - nie dotyczy to tylko wrogów. Także Królowym zdarzają się groźne rany, które potrafią na chwilę zatrzymać bicie serce czytelnika. Wszystko jednak okraszone jest trafnym - a niekiedy rubasznym - humorem i kończy się w barze, w którym bohaterki srogo opijają swoje zwycięstwa. Uroku historii dodaje również więź, jaką nietrudno dostrzec pomiędzy Królowymi. Chociaż zwykle twarde, odziane w zbroje, walczące z zapałem, to względem siebie są niezwykle opiekuńcze i delikatne. Wiebe wykonał wspaniałą robotę: jego bohaterki są takie, jakimi powinny być wszystkie postacie kobiece - nie uosabiają żadnej skrajności, jedynie gromadzą w sobie wiele twarzy, cech charakteru i różnie zachowują się w różnych okolicznościach.
      Chociaż w pierwszym tomie nie dowiadujemy się o bohaterkach tak dużo, jak byśmy chcieli, na pewno nasze apetyty zostają zaostrzone. Mnie najbardziej zaciekawiła postać Violet: chciałabym wiedzieć dlaczego zgoliła brodę, jak wyglądała jej przeszłość i co, tak naprawdę, kryje się w środku tej walecznej dziewczyny. Przyznam, że to właśnie ona najbardziej skradła moje serce, więc podczas czytania Magią i maskarą moje nerwy nie raz były naciągnięte, bo Violet dziwnym trafem zawsze wychodzi z walk z najpoważniejszymi obrażeniami.
       Niezwykle ucieszyła mnie również obecność wątku LGBT, który, choć ubogi, był miłym dodatkiem do całej historii. Ciekawe było przypisanie orientacji nieheteroseksualnej właśnie Betty, z pozoru najsłodszej i najbardziej niewinnej postaci. Od razu skojarzyło mi się z Hinako, bohaterką mangi Murcielago.


Spójrzcie na te wspaniałe rysunki - no spójrzcie!

      Rat Queens odznacza się bardzo ciekawą warstwą graficzną. Roc Upchurch, który odpowiedzialny jest zarówno za rysunki, jak i element kolorystyczny, miesza styl kreskówkowy z typowo filmowymi kadrami. Miłym dla oka zabiegiem jest zastosowanie sporej głębi ostrości w scenach rozmów oraz momentach walki - tym samym możemy bardziej skupić się na wyglądzie bohaterów, który jest równie ciekawy. Upchurch zastosował bogatą paletę kolorów, a jego styl ociera się o nonszalancję - w niektórych kadrach kolorowanie wychodzi poza lineart, a krew w tym wydaniu przypomina bardziej czerwoną pajęczynę. 
      Po tej komiks powinien sięgnąć każdy - obojętnie czy lubuje się w takiej tematyce, czy nie. Rat Queens to kolejna pozycja, wydana prze Non Stop Comics, która przedstawia świetnie wykreowane bohaterki. Mam nadzieję, że na polskim rynku pojawi się takich postaci jeszcze więcej, bo wciąż mamy ich niemiłosiernie mało.


Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Non Stop Comics.

 Non Stop Comics

Prześlij komentarz

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.