Małe, duże, OGROOOMNE piersi. Niby tylko po to czytamy mangi ecchi, ale czy aby na pewno dla tej pozycji też tak robimy?
Z ogromną niepewnością podchodziłem do lektury tych tomików. Wielkie atrybuty bohaterek z okładek oraz opisy z tyłu mangi, które czytałem Karusi, aby wprowadzić ją w stan śmiechawki z zażenowania, jeszcze bardziej pogarszały sprawę. Manga ta jest przedstawicielem gatunku o nazwie Echii. Sama nazwa pochodzi od brzmienia litery H w słowie Hentai, które z kolej oznacza zboczeńca. Autorem tej mangi (zarówno scenariusza jak i rysunków) jest Watanabe Tsuyoshi, o którym nie znalazłem zbyt wiele informacji. Tworzy on mangi w podobnym stylu graficznym (a więc także i tematyce), zaś aktywny jest wyłącznie na swoim twitterze.
Ziemniaki do schabowego
Jak widać, historia w tej serii jest tak kiczowata, jak tylko to jest możliwe. Główny bohater, który choruje na rzadką chorobę, potocznie nazywaną Syndromem Zboczeńca. Trzy hojnie jak na licealistki obdarzone dziewczyny, które biją się tak, że potrafią niszczyć ściany budynków, podłoże, swoje ubrania. Liceum, którego zasady są absurdalne (jak np. nakaz korzystania z uroków życia) lub też turniej tańca, w którym para zwycięzców walczy ze sobą o to, kto będzie autorem nowego przepisu w szkolnym regulaminie (dzięki tej mandze, wiem czemu takie absurdalne zasady potrafią zawierać regulaminy szkolne w Japonii). Widać na pierwszy rzut oka, że fabuła nie jest tutaj najważniejsza; ma być lekka, nie przeszkadzać zbytnio, powodować liczne okazje do fanserwisu, ale nie być też skończenie głupia. Bohaterowie nie są jacyś głębocy, o ile Smocza Trójca, czy pozostali dwaj stulejarze, koledzy protagonisty, mają jakąś osobowość (mimo że są dość płaskie), tak superbohater wydaje się nie mieć jej zbyt wiele. Z drugiej strony, pod koniec trzeciego tomu, zaczyna nabierać odrobinę głębi, co optymistycznie nastraja mnie do przeczytania kolejnych części serii. Rozśmieszyło mnie również kilka określeń jak np. cyckoschowek, Totalny babiniec, Dziewczynarium.
To, dla którego wszyscy to czytamy
W mandze z gatunku ecchi, bardzo ważne jest precyzyjne oddanie piękna. Zwłaszcza damskich piersi. W tej materii, rysunki nie zawodzą. Panny, jak na licealistki, obdarzone są baaardzo hojnie, a ich piersi tworzą w sumie własną fizykę, dostosowaną do wyobraźni prawdziwych mężczyzn. Największe wątpliwości może budzić fakt, że nauczycielka, która pojawia się na paru kadrach komiksu, jest wyprostowana i uśmiechnięta. Z takim biustem, w tym wieku, krzywica spotkała by ją na 100%, ale po co się czepiać. Na pewno istnieją liczni fani rysowanych przeogromnych biustów, ale nie to sprawiło że o stronie graficznej mogę w tej mandze myśleć raczej ciepło. Od absurdalnych onomatopei określających dziewczynę, która nie za bardzo ma czym oddychać (płaska deska), przez bardzo dynamiczne tła w scenach walk.
Na koniec
Określenie tak głupie, że aż świetne, świetnie pasuje do pierwszych trzech tomów tej serii. Niby wiadomo, że chodzi tu o pokazanie ogromnych kobiecych atrybutów i wprowadzanie głównego bohatera w krępujące go sytuacje, a sama fabuła jest tylko pretekstem do przedstawiania ich w ten sposób. Niemniej, Dragons Rioting dodaje parę warstw kiczu do pierwotnego konceptu, przez co przebija się przez bycie beznadziejnie złym (oczywiście z pół obrotu) i staje się całkiem znośne. Jeśli chcecie przeczytać coś tak absurdalnego, jak to, co przed momentem wam przestawiłem, koniecznie sięgnijcie po tę serię, jest duża szansa, że wam się spodoba!
Za udostępnienie egzemplarzy do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Waneko.
Prześlij komentarz