Komiks z moich snów - recenzja Sandman, tom 1. Preludia i nokturny


W końcu postanowiłam sięgnąć po serię Sandman, autorstwa Neila Gaimana. Wcześniej wiedziałam co nieco o tych komiksach, chociażby dzięki temu, że czytałam spin-off o Śmierci albo serię o Lucyferze. Jednak to, co otrzymałam, znacząco przerosło moje oczekiwania.

      Są takie komiksy, które nazywane są arcydziełami. Każde zetknięcie z nimi owiewa nutka niepokoju, ponieważ czytelnik często słyszy z tyłu głowy głos, mówiący mu, że owo dzieło powinno go zachwycić - a co, jeśli komiks jednak nie przypadnie nam do gustu? Taka atmosfera powstała chociażby w przypadku Sprawiedliwości oraz komiksów Guya Desile, które są powszechnie wielbione, a przeze mnie i Piotrka odrzucane z niesmakiem. 
       Seria komiksów, napisanych przez Neila Gaimana, Sandman również należy do tej kategorii dzieł. Przyznam szczerze, że trochę obawiałam się napisania tej recenzji, ponieważ nie wiedziałam czy dostatecznie dobrze zrozumiałam ogrom nawiązań i smaczków, które Gaiman mieścił w historii o Władcy Snów. Sandman jest bowiem intertekstualną przygodą po świecie popkultury, wierzeń i legend, pochodzących z przeróżnych zakątków świata. To właśnie te opowieści uczyniły scenarzystę sławnym i zdecydowanie był to zasłużony skok popularności. Brytyjczyk został zaproszony do współpracy z DC Comics i, tak jak Alan Moore przywrócił świetność Potworowi z bagien, tak Gaiman wykorzystał postać Księcia Snów, aby stworzyć coś zupełnie nowego. Zabieg okazał się być sukcesem i do dziś seria cieszy się ogromną popularnością, a w Polsce właśnie trwają dodruki tych komiksów.


Na początku poznajemy Sandmana w takim wydaniu - dopiero później możemy oglądać jego rozwichrzone włosy i przygnębiony wyraz twarzy

      W pierwszym tomie, o nazwie Preludia i nokturny (swoją drogą, sparodiowanej przez komiksy o Harley Quinn), poznajemy tytułowego Sandmana. Jest on jednym z siedmiu Nieskończonych, czyli personifikacji odwiecznych zjawisk. Znajdziemy wśród nich, na przykład Los lub Śmierć - ta ostatnia pojawia się również w tym tomie. Morfeusz zostaje porwany przez okultystę, a następnie więziony przez kilka dekad. Kiedy w końcu się uwalnia, musi odbudować swoje królestwo oraz odnaleźć atrybuty i odzyskać siły. 
       Dzięki jego podróżom po świecie, podczas których poszukuje należących do niego przedmiotów, możemy napotkać postacie znane z innych komiksów, takie jak John Constantine lub członkowie Ligii Sprawiedliwości. Gaiman raczy nas również zapożyczeniami z przeróżnych mitologii. Jeśli podobało Wam się to, co zrobił w Amerykańskich Bogach, to na pewno zachwycicie się jego światem przedstawionym w Sandmanie. Brytyjczyk ma unikalną zdolność do kształtowania powszechnie znanych mitów w taki sposób, aby jednocześnie zachęcić czytelnika czymś, co znamy oraz przedstawić wszystko w zupełnie nowym świetle.

       Gaiman z sukcesem stosuje dobrze znaną zasadę, że bardziej podoba nam się to, co już kiedyś widzieliśmy, ale byłaby to tylko połowa drogi, gdyby nie wspaniałe rysunki. Mike Dringenberg, Malcolm Jones III oraz Sam Kieth tworzą z Sandmana istne arcydzieło. Bądź, co bądź, jest to historia o Władcy Snów, więc i takie są ilustracje - pełne oniryzmu. Ciekawym zabiegiem jest przedstawienie bohaterów: nie trudno zauważyć, że na każdym kadrze nie tylko Morfeusz, ale i reszta postaci, wygląda całkowicie inaczej. Taki sposób rysowania jest jak najbardziej uzasadniony - w końcu snach nie dostrzegamy dokładnie twarzy, a po obudzeniu często nie pamiętamy wizerunków sennych bohaterów.
       Twórcy żonglują konwencją literacką, ukazującą rzeczywistość na kształt snu, coraz bardziej wybiegając poza granice logiki i absurdu. Nie boją się także sięgnąć po koszmary senne, którymi niezaprzeczalnie jest rozdział pod tytułem 24 godziny. Przyznam, że pomimo tego, iż jestem ogromną fanką takich opowieści i zwykle nie wywołują u mnie uczucia przerażenia, to w przypadku tej opowieści miałam dreszcze.



Rysunki w tym komiksie są po prostu (dosłownie) nieziemskie

      Sandman. Preludia i nokturny (oraz reszta serii) to pozycja, którą powinien przeczytać każdy. Nie dlatego, że należy już do klasyki komiksu, tylko dlatego, że to wyśmienita historia, ze wspaniale napisanymi postaciami oraz wciągającymi wątkami, okraszona pięknymi ilustracjami.

6 komentarzy :

  1. Jedyny komiks jaki czytałam, to Kaczor Donald, którego w dzieciństwie prenumerowałam. Teraz w ogóle ta forma mogłaby dla mnie nie istnieć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po tym tekście jeszcze bardziej chcę przeczytać tę serię :) Zaintrygował mnie zmienny wygląd postaci - to świetny zabieg w kontekście snów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam ambitny plan skompletowania całej serii. :) A "Preludia i nokturny" to już kanon komiksu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też chcemy to skompletować, ale narazie zbieramy fundusze ;) Dzięki za komentarz! :)

      Usuń

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.