Płacz, a potem śmiech - recenzja Śmiech w Chmurach t. 1-6


Czy ta seria to tylko bitewny shounen, czy może coś więcej?

Akcja serii Śmiech w chmurach dzieje się w państwie japońskim w trakcie restauracji Meji. Jak mówi opis umieszczony na tylnej okładce, przez władze państwa został wprowadzony dekret o zakazie noszenia mieczy. Co więcej, Japonia otwiera się na wpływy z zagranicy, co wywołuje otwarty bunt niektórych obywateli. Aby poradzić sobie z rozruchami, wybudowano więzienie, z którego nie sposób uciec. Świątynia Chmur, która poświęcona jest ujarzmieniu wężowego demona Orochiego, zamieszkana jest przez trójkę braci: najstarszego Tenkę, Soramaru i najmłodszego Chuutarou. Są oni odpowiedzialni zarówno za walkę z Orochim, jak i transport skazańców do miejsca ich osadzenia. Orochi, zwany przeklętym, jest smokiem, który odradza się co sześćset lat, aby zawładnąć całą ludzkością.

Śmiech w chmurach z mojej perspektywy jest battle shounenem, w którym bardzo, ale to bardzo silny nacisk został położony na relacje między postaciami. Zwłaszcza pomiędzy braćmi. Historie o młodszym rodzeństwie próbującym zdobyć uznanie i szacunek tego najstarszego, były równie ważne, co walki na miecze, jak i cel główny, czyli powstrzymanie Orochiego. Akcja zaprezentowana w taki sposób sprawiła, że oczekiwałem zarówno na kolejne pojedynki, jak i na to, w jaki sposób rozwiną się relacje między braćmi. Najstarszy z braci mimo dość młodego wieku, jest bardzo odpowiedzialny i dba o nich  oraz mentoruje im jak tylko potrafi. Średni brat za to, chce się stać jak najsilniejszy, by dorównać, a nawet przewyższyć swojego starszego brachola i  by strzec swojego małego braciszka, który nie do końca jeszcze wie, jak się zachować. Inne postacie również posiadają swoje motywacje, i postępują dokładnie według nich, co czyni część akcji bardzo przewidywalnymi.



Aż do prawie samego zakończenia byłem zachwycony tą historią. Przełom czasów, Tajemnicze więzienie na wyspie i ich strażnicy to coś, co absurdalnie mono mnie przyciągnęło.Wszystkie wątki zostały wyjaśnione, nie dostrzegłem żadnych absurdów fabularnych... ale zdecydowanie wolę te mniej optymistyczne zakończenia, o które śledząc historię tego tytułu nie było trudno. Czytając kolejne rozdziały, tylko czekałem aż ktoś z tych "dobrych" oberwie. Ale w taki sposób, że nie będzie mógł się przemieszczać, wymieniać zdania z innymi, innymi słowy zginie, ale to tak na amen. Nie doczekałem się niestety, a był tu potencjał na całkiem brutalną historię. W zamian dostajemy cieplusią historyjkę, która mimo że w pewien sposób mi się podoba, nie wpasowała się w to, co lubię najbardziej.



Rysunki w tym tytule są bardzo ładne. Kreska jest bardzo dokładna, a kadry wyglądają jak wycięte jak gdyby były klatkami serialu. Postacie wyglądają jakby właśnie były podmiotem lirycznym wiersza, i oczarowały mnie swoją gracją. Kadry w klasycznym znaczeniu tego słowa występują tu rzadko, dużo jest całostronicowych grafik, a także całkiem pustych stron wypełnionych tylko przemyśleniami. Układ kadrów i czystość rysunków wywołała we mnie wrażenie że czytam mangę w jakimś jeszcze mniejszym formacie niż standardowy, co było miłym uczuciem.


Jeśli lubicie komiksy umieszczone w realiach historycznych, zwłaszcza tych w epoce Meji, koniecznie sięgnijcie po tą mangę. Jest bardzo ciepła,  ale nie brakuje tu walki i ratowania świata przed wielkim, starożytnym smokiem. Bo nie ma nic lepszego na takie smutne, listopadowe wieczory.

Za udostępnienie egzemplarzy do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.