Raz na wozie, raz pod wozem – recenzja „The Promised Neverland” tomy 5-6

Powróciłam do wybitnie uzdolnionych dzieciaków z Farmy. Czy w końcu dowiem się czegoś więcej o świecie demonów? 

Czwarty tom „The Promised Neverland” dostarczył mi wielu emocji. Ucieczka z Farmy została rozegrana po mistrzowsku. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się aż tak widowiskowego exodusu. W piątym i szóstym tomie rozpoczynamy wraz z bohaterami wędrówkę po lesie, przylegającym do Farmy. Początkowo jest nudnawo. Emocje opadły, dzieciaki po prostu uciekają i doświadczają świata zewnętrznego, który pomimo skrywania niebezpieczeństw nie dostarcza aż takich wrażeń, jak to działo się w poprzednich częściach mangi. 

Piąty tom „The Promised Neverland” cierpi na podobną przypadłość, co niektóre z poprzednich: bohaterowie bez ustanku powtarzają to samo. Akcja niby posuwa się do przodu, niby coś tam się dzieje, ale koniec końców i tak cała część opowiada o jednym wątku. Bohaterowie powtarzają w kółko te same kwestie, wyjaśniając wszystko dokładnie swoim towarzyszom. Taki sposób ekspozycji bardzo męczy. Tym bardziej, że każdy rozdział rozpoczyna się przypomnieniem wydarzeń z poprzedniego. Czasem miałam wrażenie, że akcja w ogóle nie posuwa się do przodu. 

Zmieniło się to gdy sięgnęłam po kolejną część mangi. Piąty tom zakończył się cliffhangerem, a w szóstym możemy dowiedzieć się, że na świecie istnieje kolejna siła w tej rozgrywce. 

Tym razem wydarzenia pędzą do przodu, otrzymujemy też odpowiedź na chyba najważniejsze pytanie: dowiadujemy się jak wygląda świat, w którym żyją bohaterowie „The Promised Neverland”. 

Taki sposób prezentacji fabuły jest o wiele lepszy. W szóstym tomie również próżno szukać podnoszącej ciśnienie akcji, ale za to możemy obserwować rozwój bohaterów – sensowny, a nie polegający na powtarzaniu w kółko tego samego. 

Właśnie dzięki zestawieniu ze sobą tych dwóch tomów można przekonać się jak nierówną serią jest „The Promised Neverland”. Do tej pory połowa tomów naszpikowana była akcją, a połowa snuła się od rozdziału do rozdziału, a fabuła przemykała mi między palcami. 

W szóstej części pojawia się również nadzieja na rozwój Emmy. Do tej pory była przedstawiana jako ta lekko gorsza, bardziej emocjonalna, która potrzebuje pomocy by snuć plany i rozwiązywać zagadki. Gdyby chodziło o typową opowieść o typowych dzieciakach, nie miałabym problemu z taką budową tej postaci. Jednak w „The Promised Neverland” dzieci są turbo-rozwinięte i w takiej konfiguracji wychodzi, że to dziewczynka znów jest „tą emocjonalną”. 

W kwestii warstwy graficznej, wciąż zachwycam się kadrami którymi można by obkleić pokój, jak plakatami. Pomarudzę jednak na dobór fontów. W scenach z demonami liternictwo jest bardzo nieczytelne. Niejednokrotnie miałam problem z rozróżnieniem liter. 

Trzymam kciuki za dalszy rozwój serii, mam nadzieję, że nie napotkam już nudnych momentów, tylko fabuła będzie wyważona. „The Promised Neverland” niesie w sobie ogromny potencjał, szkoda więc marnować go na przynudzanie.


Za udostępnienie egzemplarzy do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Waneko.


Prześlij komentarz

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.