Anya Taylor-Joy jest najpiękniejsza – o dobrodziejstwach serialu „Queen's Gambit”


Anya Taylor-Joy. That’s it. Tyle powinno wystarczyć komukolwiek, by zainteresował się „Queen's Gambit”. To, co aktorka wyczynia na ekranie, wcielając się w Beth Harmon, nie pozwala oderwać wzroku od serialu. Beth jest ciekawą postacią, pociągającą, fascynującą, piękną – ale bez kreacji Taylor-Joy byłaby jedynie kolejną dobrą postacią kobiecą.

Główna bohaterka „Queen's Gambit” jako mała dziewczynka trafia do domu dziecka, w którym poznaje dwie rzeczy, które będą wyznaczać jej życiową ścieżkę: szachy i środki psychoaktywne. Przeznaczenie Beth szybko zostaje jasno określone nieodzownym duetem geniuszu i szaleństwa. Najbardziej pociągające zestawienie, którego również ja jestem oddaną wyznawczynią. Nic więc dziwnego, że już zwiastun serialu dał mi pewność, że będzie to produkcja skrojona na miarę dla mnie.

A teraz zastanawiam się: jak mam wypluć z siebie potok zachwytów, przemyśleń, doznań i chęci do gry w szachy, które buzują we mnie od obejrzenia „Queen's Gambit”?

Bo tu każdy element jest znaczący. Kreacja Anyi Taylor-Joy jest dopracowana tak bardzo, że z czasem nauczyłam się rozpoznawać po gestach, jakie wykonuje Beth w trakcie partii szachów, czy gra idzie po myśli bohaterki, czy wręcz przeciwnie. Aktorsko serial jest niezwykle płynny, ekipa świetnie ze sobą pracuje, a moje zmysły najbardziej cieszyły kreacje Marielle Heller i Harry’ego Mellinga (tu już drugi raz ostatnio, po „Diable wcielonym”, jestem zauroczona).

Ten serial to bajeczka, zwłaszcza patrząc na finałowy odcinek. „Queen's Gambit” ma dużo uroczych momentów, które na szczęście nie obejmują srogich romansów. Obserwujemy raczej różne relacje Beth z innymi, czasem przyjacielskie, czasem siostrzane, czasem obejmujące seks. Najbardziej romantyczna znajomość, ciągnąca się za nami i główną bohaterką, pozostająca niejako w fazie snu, okazała się nieść w sobie niespodziewane zakończenie.


Trudno znaleźć jedną osobę, jedną relację, która byłaby dla Beth kluczowa i ku uświadomieniu sobie, że ważniejsza jest grupa i wspólne działanie niż jednostka, dąży ten serial. Bohaterka spotyka na swojej drodze osoby, które pomagają jej w rozwoju: zarówno jako szachistce, jak i młodej kobiecie. Dopiero gdy Beth przyjmuje pomoc, czerpie z doświadczeń wyciągniętych z relacji z innymi, odnosi prawdziwy sukces. Zawsze pozostaje królową, osobą o niezwykłym talencie i zdolnościach, ale bez innych bierek nie za wiele zdziała.

W serialu obserwujemy, jak Beth dojrzewa jako gracz. „Queen's Gambit” ma formę typową dla produkcji i w sporcie: główna bohaterka przeżywa wzloty i upadki, pnie się coraz wyżej i przyświeca jej ten jeden, najważniejszy cel: pokonanie tej jednej najlepszej osoby. Szachy nie są jednak całym światem dla Beth. Śledzimy też to, jak dziewczyna radzi sobie z traumą, uzależnieniem, jak odkrywa seksualność, jak lubi zakupy, jak radzi sobie w różnych sytuacjach, w jakich postawiło ją życie.

Wszystkie te zmiany dzieją się jakby w tle. Tak samo za fabułą o genialnej szachistce ukryty jest background nakreślający epokę: czy to w kwestiach społecznych, jak rola kobiet w społeczeństwie, czy to scenografia i kostiumy. To oczywiście wyraźnie widać, bo jak nie zauważyć wyglądu postaci czy miejsc albo nie wysnuć oczywistych konkluzji, gdy Beth najpierw jest traktowana z góry, bo jest dziewczyną, a potem gazety piszą o niej w dużej mierze jedynie przez pryzmat płci. Ale to wszystko, całe to tło, to ledwie muśnięcia w policzek, lekkie pocałunki od ukochanej – a tą oblubienicą jest „Queen's Gambit” jako całość.


W tym vibie dawnych lat, pośród dźwięków i strojów vintage, jawi się jeszcze jedno piękno. Druga najlepsza rzecz, jaka przytrafiła się temu serialowi zaraz po zaangażowaniu Anyi Taylor-Joy do głównej roli: montaż. O pani, żeby tak przedstawić partie szachowe? Tego jest sporo, z wieloma przeciwnikami, w wielu lokacjach, ale i tak koniec końców to dwie (czasem więcej, ale my nie o tym) osoby siedzące naprzeciwko planszy w 64 pola, które poruszają bierkami bez słów, a publika jest równie milcząca. A tu proszę, każdy mecz jest inny, ma inną dynamikę nadaną nie tylko przez ruchy czy trudność rozgrywki albo emocje targające główną bohaterką, ale przede wszystkim przez montaż. Emocjonalność i dynamika na poziomie srogiego dramatu, po którym musisz wziąć prysznic, bo nie możesz się pozbierać.

Wszystko to tworzy niesamowitą, wspaniałą całość, na temat której dosyć trudno jest mi się wysłowić, ponieważ nie wiem, co poruszyć najpierw i mam poczucie, że moje słowa nie są w stanie opisać tego, co czuję po obejrzeniu „Queen's Gambit”. Taki serial, który satysfakcjonowałby mnie w każdym calu i sprawił, że teraz obsesyjnie szukam produkcji z jedną aktorką nie zdarza się często.

Prześlij komentarz

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.