Superman którego chce się czytać - recenzja Człowiek ze stali WKKDC tom 18.



Nie przepadam za Supermanem. Nie przepadam też za stylem rysowania komiksów superhero w latach 80. Jednak ten tom bardzo mi się spodobał. Chcesz wiedzieć dlaczego? Przeczytaj koniecznie recenzję!
    Historia zawarta w tym tomie została napisana i narysowana przez Johna Byrne. Pierwsze wydanie miało miejsce w 1986 roku, tuż po Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach. W wymienionym wcześniej kryzysie, prawie całe multiwersum DC zostało unicestwione, z wyjątkiem Ziemi Jeden. Historia ta miała służyć za rozpoczęcie historii Człowieka ze Stali na nowo, bez poprzedniego bagażu w postaci multum alternatywnych wszechświatów.
    Tom zaczyna się, klasyczną już, historią wysłania młodego Kal-Ela przez Jor-Ela rakietą, z bliskiej zagłady planety Krypton. W dalszej części zapoznajemy się z początkowymi przygodami Supermena, w której, a to dowiadujemy się jaka jest geneza jego stroju, a to poznajemy Lexa Luthora i sposób w jaki stał się nemesis dla Supermana oraz pierwszą potyczkę z nieudanym klonem Supermana o imieniu Bizarro.
    Superman oraz inni bohaterowie tego komiksu, są tu przedstawieni w wersji do bólu klasycznej, a przynajmniej klasycznej współcześnie, bo wówczas była to odświeżona wersja starych bohaterów. Superman jest harcerzykiem o złotym sercu i zawsze postępuje tak, jak trzeba. Lex Luthor jest złym geniuszem biznesu, trzyma całe Metropolis w garści przed pojawieniem się Supermana, nie znosi sprzeciwu i nie przejmuje się nikim i niczym. Lois Lane jest dociekliwą reporterką. Tak, jest też irytująca jak zawsze (kiedyś nie była?). Batman jest gburowaty, nawet opowiada i rozmyśla o uszkodzeniach ciała podrzędnego przestępcy. Gdy Kal-el, widząc przesłuchanie owego rzezimieszka, chce, jak to Superman, zaciągnąć po dobroci, bądź siłą Batmana na posterunek policji.    

 
      Nie przepadam za bardzo za stylem rysunków w tym komiksie, a głównie za tym że emocje są wyrażane za pomocą twarzy, ale usta bohaterów wyglądają jakby nie koniecznie należały do swoich właścicieli. Kolory pasują do całej opowieści, a przynajmniej nie przeszkadzają w odbiorze. 
     Na końcu wspomnę o wydaniu Eaglemossowym. Jakość papieru jak zawsze nie powala, tłumaczenie za to było bardzo dobre. Zero literówek, niegramatycznych zdań.

Scenka z golenia się Supka za pomocą Heat Vision
    Marudziłem do tej pory, ale przyznam wam się, że po tych licznych albumach w których zmieniano klasyczną genezę i wizerunek superbohaterów, zobaczenie ich przygód w klasycznym wydaniu, wydaje się odświeżającym doświadczeniem i autentycznie z wypiekami na twarzy śledziłem pierwsze przygody Kal-ela i zdecydowanie polecam ten tom ludziom nie zaznajomionym z komiksami lub chcących poznać genezę Supermena po Kryzysie na nieskończonych ziemiach.

Prześlij komentarz

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.