
Micho Yuki z powodzeniem mógłby być głównym bohaterem taśmowo produkowanych harlequinów. Ma wszystko, czego kobieta z takich opowieści mogłaby chcieć: jest przystojny, inteligentny, pochodzi ze wspaniałej rodziny, której członkowie specjalizują się w sztuce Kabuki. W dodatku prowadzi bardzo obiecującą karierę w bankowości, a kobiety lepią się do niego jak muchy. Problem w tym, że nasz piękniś jest bezwzględnym seryjnym mordercą-crossdresserem, który po trupach chce dotrzeć do zabójczego gazu produkcji amerykańskiej o nazwie „MW”. Ta substancja, przypadkiem ulotniona na wyspie, na której Michio zupełnym przebywał. Po wystawieniu na działanie tego gazu, jego psychika ukierunkowana jest w stronę skutecznego mordercy bez skrupułów. Powstrzymać go może jedynie jego kochanek, ksiądz, gej i wspólnik w zbrodni w jednym, czyli ojciec Garai.

Tak, w tej historii osadzonej w latach 70. pojawia się bohater ksiądz-gej i nie jest jedynym homoseksualistą w tej opowieści. Nie jest to najmocniejszy akcent historii, widać morderstwa, seks (często wymuszony). Tezuka nie boi się naruszać tabu i znając historię powstawania „MW”, nie jest to nic dziwnego.
Niestety same poruszanie takich tematów nie zastąpi sprawnie napisanej historii. I nie chodzi zupełnie o to, że akcja nie jest interesująca; jak najbardziej jest. Ale brakowało mi tego czegoś, co czułem podczas czytania „Do Adolfów”, czy „Ayako”. Opowieść nie jest zbyt wielowątkowa, tak naprawdę wszystko kręci się wokół tytułowego gazu i Yukiego, który chce po trupach dotrzeć do niego i zabić wszystkich, jak spaczony, typowy złol z jakiegoś superhero.
Czytając całą tę intrygę nie mogłem się oderwać, musiałem poznać ją do końca, teraz, już jak najszybciej. Z kolei mój dobry znajomy przeczytał połowę I do tej pory nie jest w stanie go zakończyć. Zupełnie się nie dziwię; dokładnie w tym momencie intryga zaczyna się robić lekko przekombinowana w sposób nieznaczny. Jednakże gdy nie jest się fanem Tezuki, można odczuć znużenie nagromadzonymi emocjami. Zwłaszcza że w samym pierwszym rozdziale jest co najmniej kilka wydarzeń, które ludziom z naszego kręgu kulturowego, mogą wydać się bardzo mocne.

Naprawdę się cieszę, że kolejny utwór Tezuki został przetłumaczony i wydany, w dodatku w formie bardziej niż godnej. W mojej ocenie nie przetrwał jednak próby czasu i z czegoś, co z opisu wydaje się świetne, przełomowe, została już tylko manga ciekawa historycznie z brutalną historią. Polecam jednak mimo wszystko zapoznać się z tym klasykiem.
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Waneko.

Publikowanie komentarza