O Batmanie na wesoło? - recenzja Robin: Rok Pierwszy, WKKDC tom 26


Czym byłby rycerz bez swojego wiernego giermka? Na pewno sporo by mu brakowało. Tak samo Mroczny Rycerz postanowił przysposobić sobie pomocnika. Jednak Robin jest kimś znacznie ważniejszym, niż średniowieczny towarzysz.
      Trochę czasu minęło od kiedy ostatni raz recenzowałam jeden z tomów Wielkiej Kolekcji Komiksów DC. Teraz w ręce trafił mi 26. numero nazwie Robin: Rok pierwszy. Jak nie trudno się domyślić, historia opowiada o początkach pomocnika Batmana. Poznajemy losy Dicka Graysona - pierwszej postaci, która przyjęła przydomek i strój Robina.
      Pierwsze strony komiksu od razu wrzucają nas w wir wydarzeń. Chuck Dixon i Scott Beatty, autorzy scenariusza, nie pozwalają nam na powolne przyjrzenie się rozwojowi incydentów, które doprowadziły Dicka do pracy u boku Bruce'a Wayne'a - gdzieś tam, w trakcie opowieści, otrzymujemy lakoniczne informacje o tym, jak rodzice Robina zostali zamordowani, po czym chłopiec trafił pod skrzydła dziedzica fortuny Wayne'ów. Nic dziwnego, że scenarzyści zdecydowali się od razu pokazać wspólną akcję dynamicznego duetu. Geneza pierwszego Robina jest już doskonale znana wszystkim fanom komiksów o Mrocznym Rycerzom, a nowicjuszom jest - w przypadku tego tomu - zupełnie niepotrzebna. Najważniejszym elementem Robin: Rok pierwszy jest bowiem relacja tytułowego bohatera z jego mentorem.


Akcja tego komiksu jest niezwykle szybka

      Mamy do czynienia z dwoma bohaterami, których dzieciństwo zostało naznaczone takim samym wydarzeniem: zarówno Bruce, jak i jego podopieczny, byli świadkami morderstw ich rodziców. Jednak o ile ten pierwszy przysiągł zemstę i zamknął swoje emocje gdzieś w głębinach duszy, o tyle młody Grayson nie zdecydował się na poświęcenie swojego życia krucjacie przeciwko zbrodniarzom. Dzięki temu, że Batman i Robin dzielą ze sobą tyle wspólnych cech, co różnic, dostajemy bardzo atrakcyjną dynamikę pomiędzy tymi bohaterami. Oczywiście, nie można powiedzieć, że jest to zabieg świeży, ponieważ takich duetów można doszukać się w wielu tekstach kultury, ale zwracam uwagę na ten element, ze względu na lekkość i zręczność, z jaką Dixon i Beatty wpisali go do tego komiksu.
      Dick to bohater wesoły. Chociaż byłoby to karygodne niedopowiedzenie, to mogłabym postawić kropkę po tym zdaniu i zakończyć opis tej postaci, ponieważ właśnie ta cecha została najbardziej uwydatniona przez autorów. Radość chłopaka aż bije po oczach, podczas czytania Roku pierwszego. Sympatyczny pomocnik Batmana zaraża swoim nastrojem nie tylko mentora, ale również czytelnika. Sprawia to, że komiks został przeze mnie dosłownie pochłonięty podczas dwóch powrotów autobusem do domu. 
   Chociaż nie znajdziemy tutaj typowego marudnego Batmana, do którego zostaliśmy przyzwyczajeni, to nie sądzę, aby ktokolwiek za tą cechą tęsknił. Mroczny Rycerz to w tym komiksie przykładny ojciec: troskliwy, inteligentny, ale również popełniający błędy. Oczywiście byłby niczym, gdyby nie - zawsze wierny - Alfred. Mężczyźni wspólnie opiekują się Dickiem, co przywodzi na myśl uroczą rodzinę z dwoma ojcami, która właśnie adoptowała syna. Kiedy Bruce jest surowy - Alfred zmienia się w cieplutki kocyk, który otula młodego Graysona; kiedy Wayne popełnia błędy, kamerdyner nie omieszka mu ich wytknąć.


Bruce to taki dobry tatuś

      Nie jest to jednak historia tylko o wesołej rodzince i dorastaniu Robina. W późniejszych zeszytach możemy zetknąć się z Two Facem, który wprowadza mrok i hamuje radość, do tej pory wypływającą z głównych bohaterów. 
       Jednak tym, co najbardziej urzekło mnie w tym komiksie są rysunki Javiera Pulido i Marcosa Martin. Gra światłem,  zastosowana w Robin: Rok Pierwszy jest niezwykle czarująca, nadaje opowieści odpowiedniego tempa, a postacie - mimo ogólnego charakteru typowo kreskówkowego, w jakim został narysowany ten komiks - wydają się być jak żywe. Autorzy zatroszczyli się także o odpowiednie odwzorowanie emocji bohaterów, co najlepiej widać w kadrach z Two Facem. Szczególnie spodobała mi się część, w której były prokurator siedzi w sali przesłuchań: na pierwszym planie widzimy jego niezdeformowaną twarz, natomiast w lustrze odbija się ta oblana kwasem.
      Zdecydowanie mogę polecić ten komiks każdemu fanowi opowieści o bohaterach w trykotach. Chociaż do genezy Dicka Greysona podchodzono kilkukrotnie, to ta wersja zasługuje na szczególne uznanie. Na pewno jest to jedna z lepszych pozycji, jakie zostały wydane w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów DC.

A co  Wy myślicie o komiksie Robin: Rok pierwszy?

Prześlij komentarz

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.