Papa Yuno! - recenzja Pamiętnik Przyszłości tomy 6-12


Pierwsze sześć tomów było najczystszym zastrzykiem akcji i przemocy. Czy druga połowa również utrzymuje nadany wcześniej poziom?

    Jak nauczyłem się w młodości, każda bajucha kiedyś się kończy. Nie inaczej jest z Pamiętnikiem Przyszłości. Mogę powiedzieć z całą pewnością, że to pierwsza moja dwunastotomowa seria, którą przeczytałem już w całości, w swojej mangowej podróży. Pierwsze sześć tomów zauroczyło mnie tym niezbyt zdrowym związkiem pomiędzy protagonistą a Yuno, oraz bardzo szybkim tempem akcji. Czy zakończenie również utrzymało ten poziom?

To już koniec walki



    Akcja siódmego tomu rozpoczyna się dokładnie w tym momencie, w którym kończy się poprzedni, czyli na konfrontacji z konkurencyjnymi posiadaczami pamiętnika. Jeśli chodzi o motywację pary głównych bohaterów w kolejnych tomach, to tutaj również nie ma niespodzianek. Yuno i Yukiteru planują kolejne akcje, aby wykończyć pozostałych przy życiu posiadaczy pamiętników. Yuki nadal jest dość niezręczny, przez co tych czytelników, których do tej pory wkurzał swoją pierdołowatością, będzie denerwować nadal.

Jakiś śmieszny nagłówek o psychozie Yuno


    Końcowego twistu fabularnego nie przewidziałem, czułem się nim zaskoczony. Co bystrzejsi ludzie zdecydowanie będą w stanie przewidzieć co najmniej jeden zwrot akcji. Po przeczytaniu całości, mam jedną receptę, na to jak cieszyć się tą serią. Najlepiej czułem się wtedy, gdy czytałem kolejne chaptery, a jakieś nieścisłości fabularne, albo dziwne rozwiązania wątków (a jest ich kilka), pomijałem milczeniem, albo robiłem duże oczy, zrzucałem wszystko na konwencję i starałem się czytać dalej, zachowując się tak, jakby nic się nie stało. Kolejne tomy znacznie zwalniają (w porównaniu do kilku pierwszych), przynajmniej jeśli chodzi o ilość zmian w scenerii. Tylko ostatni tom, dwunasty, również zawiera dużo akcji, a także odpowiedzi na większość pytań, które mogły się nasuwać po tylu stronach historii. I bardzo dobrze, pokochałem ten tytuł za prawie absurdalnie szybką akcję, gdzie ledwo nadążałem za tym co się dzieje i gdzie jest trzecie dno tej intrygi.

A wygląda to tak

    Jak ta manga wygląda, opisywałem w recenzji pierwszych sześciu tomów, przejdę więc do tego, jak wygląda same wydanie. Oczywiście kolorowe strony występują w tej mandze, w liczbie cztery na tom. Pierwszą stronę mangi, przypominającą teaser przyszłych wydarzeń w tomie, dwustronicowy art, który chyba pełni zadanie strony tytułowej oraz spis treści. A propos tego ostatniego, strony są bardzo często numerowane, przez co nie musiałem używać zakładki, by w wygodny sposób powrócić do lektury. Ostatnimi trzema detalami, którym chciałbym zwrócić uwagę, są dodatki na końcu mangi, zwłaszcza Kącik Murmur, pięknie komponujący się grzbiety mang, które zebrane razem wyglądają po prostu przepięknie oraz co dla mnie jest bardzo ważnym elementem, wymienienie ludzi pracujących nad tomikiem, w tym asystentów.

Nie ma już nic


    Lektura tej serii to było niezłe przeżycie. Rzucony dość szybko w akcję, wsiąkłem w nią na amen, aż do samego końca. I nie jest to seria bez wad, często trzeba przymknąć oko na różne głupie rozwiązania fabularne. Ale ja przymknąłem i bawiłem się świetnie. I wam też polecam się z nią zapoznać, gdyż na pewno nie stracicie poświęconego jej czasu.
 
Za udostępnienie egzemplarzy do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.